(data napisania tekstu: 25.01.2019
data publikacji: 13.03.2020)
Za tydzień o tej porze zacznę swoją podróż na Madagaskar. Najpierw Warszawa, stamtąd lot do Paryża, z Paryża do Antananariwo... W stolicy Madagaskaru wyląduję w poniedziałek przed północą, stamtąd będę musiała jeszcze przedostać się do celu podróży, czyli miasteczka której nazwy nie mogę zapamiętać - jest długa i jak każda inna miejscowość na Madagaskarze, zaczyna się na 'A'. Z uwagi na to, że będzie to noc, a gdziekolwiek bym nie czytała informacji o Czerwonej Wyspie, wszędzie znajdzie się wstawka o tym, żeby broń boże nie przechadzać się samej po zmroku, to to co będzie się działo po lądowaniu nieco mnie stresuje. W każdym razie, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, w następny poniedziałek obudzę się już ponad 8000 kilometrów od domu.
Długo i ciężko pracowałam na to, żeby móc pozwolić sobie na tę podróż i do tej pory nie mogę uwierzyć, że moje marzenie o Afryce spełni się. Ostatnio szukając w domu moich rodziców różnych drobiazgów, które mogłabym zabrać dla dzieciaków na Madagaskarze, znalazłam jeden z milion swoich starych notesów, w którym miałam spisane bucket list i jednym z punktów był "wolontariat w Afryce". Dobrze pamiętam jak to pisałam - to było świeżo po Erasmusie w Holandii. Byłam wtedy podekscytowana perspektywą takiego wyjazdu, ale tylko i wyłącznie w kontekście pięknych plenerów i przygody na dzikim, zupełnie nieznanym mi lądzie. Z perspektywy czasu jestem wdzięczna losowi za to, że wtedy każda z fundacji do których pisałam, albo mi wcale nie odpisała, albo od razu mnie odrzuciła. Więcej bym zabrała dla siebie, niż dała od siebie.
Teraz czuję się przede wszystkim świadoma - z resztą przygotowując się do tej podróży, dużo czasu spędziłam czytając o 'voluntourism', czyli o turystyce wolontariuszy, gdzie często taki wolontariusz w kraju Trzeciego Świata może zrobić więcej złego dla lokalnej społeczności, niż dobrego. Co więcej, nie chodzi też o to, żeby jechać tam i podejmować nachalne próby zmiany ich rzeczywistości, albo oczekiwać że ktoś będzie dostosowywał swoje zasady pod wolontariusza. To przecież my jesteśmy tam na ich warunkach i to my musimy zaakceptować i dostosować się do wielu niezrozumiałych dla nas rzeczy. I to może być sporym wyzwaniem, bo nam może wydawać się że wiemy lepiej.
Co druga osoba mnie pyta czy boję się tej podróży. Sama już nie wiem - z jednej strony jasne, że się boję, w końcu sama lecę do Afryki, z drugiej... Nigdy nie pozwalałam sobie, żeby strach przed podróżą był dla mnie hamulcem do jakichkolwiek działań. No i przede wszystkim wiem, że nie będzie momentu, w którym byłabym na to bardziej gotowa niż jestem teraz :)