czwartek, 12 września 2013

alive

Dotarłam, przeżyłam pierwszy tydzień, który zazwyczaj jest najtrudniejszy i mam się całkiem dobrze!
Może zacznę od początku. Było mi niewyobrażalnie smutno i ciężko wyjeżdżać, bo cały tydzień przed wylotem był najlepszy na świecie, uświadomiłam sobie jak cholernie jestem przywiązana do ludzi, których zostawiam w Trójmieście. Co więcej, doszło do mnie, że tak naprawdę nie potrafię być silną dziewczynką, kiedy na horyzoncie pojawiają się pożegnania, tęsknota, samotność. A wszystko w gruncie rzeczy wiązało się z moim wyjazdem. Im bliżej było wyjazdu, tym bardziej mi się go odechciewało. Po co się trudzić, stresować, żegnać, skoro można zostać w Polsce i dalej prowadzić swoje codzienne życie, które w zasadzie też bardzo lubię.
No, ale przyszedł piątek. Zestresowana doleciałam z Gdańska do Warszawy, gdzie miałam międzylądowanie. Byłam nawet trochę podekscytowana, bo nigdy nie byłam na warszawskim lotnisku, a że lubię te klimaty, postanowiłam trochę je pozwiedzać. I tym sposobem wypatrzyłam sobie perfum, który mam zamiar sobie kupić w drodze powrotnej jako zwieńczenie mojego pobytu w Grecji :P Resztę czasu spędziłam w księgarni, starając się jeszcze chwilę nacieszyć książkami po polsku, bo wiedziałam, że później to tylko ebook...  Ruszyłam na pokład mojego samolotu do Aten. Tak jak myślałam, było w nim pełno ludzi wybierających się na wakacje do Grecji. Spora grupa Polaków leciała na wyjazd integracyjny i w ciągu pierwszych minut lotu odpalili wódkę. Siedzieli blisko mnie więc podsłuchiwałam ich żałosne, pijackie rozmowy. A potem dziwimy się jak słyszymy jaki jest stereotypowy Polak :)
W samolocie czułam się dziwnie. Lecę do Aten. Teraz nie ma już odwrotu. Pocieszył mnie widok z samolotu na Grecję- był niesamowity! To była pierwsza rzecz, która tego dnia wywołała uśmiech na mojej twarzy :D Wylądowaliśmy, odebrałam bagaż i przesiadłam się na autobus do Kifissis. Tak mnie cieszyły te widoki, że szczerzyłam się non stop. W Kifissis spotkałam się z Dominiką (kolejna wolontariuszka z PL) i razem pojechałyśmy do Xylokastro. Moja podróż zaczęła się rano, a skończyła wieczorem… W Xylokastro dopadło mnie przerażenie i szok… wszystko wydawało mi się tak totalnie inne od tego co moje, co Polskie, co znajome! Zatęskniłam za domem, za rodziną, przyjaciółmi. Ale wiedziałam, że dam radę. Póki co dużo się dzieje. Dostaliśmy tydzień wolnego i wolontariat zaczynam dopiero od poniedziałku, ale poznałam już ludzi z którymi będę pracować i jestem bardzo pozytywnie nastawiona do tego wszystkiego. Cieszy mnie to, że przez spędzanie czasu z dziećmi, granie z nimi, rysowanie, różne zabawy, mogę dać im tyyyyle radości. Dla mnie to tak mało, a dla nich tyle znaczy!
Miałam już też pierwszą lekcję greckiego i muszę powiedzieć, że całkiem nieźle mi idzie! Opanowałam już alfabet i umiem krótki dialog :D Póki co mam jeszcze silną motywację do nauki tego języka!
Dni na razie mijają nam na ogarnianiu jakiś spraw związanych z wolontariatem, na kąpaniu się w zatoce, na piciu frappe, grania godzinami w Tavli, piciu wina na tarasie… (tak, tak! Mamy ogromny taras na dachu z pięknym widokiem na zatokę i góry!). Jutro korzystając jeszcze z wolnych dni, płyniemy na Zakhyntos! Pięęęęękna, grecka wyspa:)
Także jak widzicie, naprawdę mam się dobrze! Wiedziałam, że pierwsze dni mogą być trudne, ale z dnia na dzień było coraz lepiej i teraz mogę powiedzieć, że jestem mega szczęśliwa że tu jestem! Czuję, że to milowy krok w moim życiu, że z każdą niezręczną sytuacją pokonuje kolejne bariery… Wiem, że jeśli tak dalej pójdzie, za kilkadziesiąt lat będę mogła z uśmiechem spojrzeć wstecz i powiedzieć sobie- „zrobiłam wszystko co chciałam i co mogłam zrobić... niczego nie żałuję” :)