środa, 25 grudnia 2013

home

3 dni temu, po ponad 12 godzinach tułaczki samochodem, pociągiem, samolotem, autokarem i na końcu znowu samochodem, znalazłam się w swoim polskim łóżku, które oczywiście uważam za najwygodniejsze, największe i najfajniejsze na świecie. Xylokastro-Kiato-Ateny-Warszawa-Gdańsk-Gdynia. Pomarudziłam sobie w międzyczasie na trudy podróży, ale byłam tak szczęśliwa, że po ponad 3,5 miesiącach w Grecji znajdę się w domu, że nawet wredny pan konduktor czy przedłużająca się odprawa i niezwykle marudne starsze panie za plecami nie były w stanie zepsuć mi humoru.
Na lotnisku, pierwsze co rzuciło mi się w oczy to logo Mc Donalda. Taka byłam podekscytowana tym, że w końcu mogę dostrzec ślady cywilizacji, że truchtem (walcząc z tym, żeby nie przejść w dziki sprint, bo to by wyglądało co najmniej głupio..) udałam się po cheesburgera, którego przecież nie widziałam na oczy od tak długiego czasu! Z emocji towarzyszących mi przy konsumpcji, zgubiłam gdzieś rozum, ale nie będę pogrążać się publicznie. Poza tym hej, jestem blondynką, a blondynkom się wybacza!
Lot. Miejsce od strony korytarza- a jakżeby inaczej! W sąsiedztwie po mojej prawej stronie bezustannie całująca się młoda, grecko-polska parka. Po prawej, uważnie przypatrujący mi się przez kolejne 3 godziny lotu starszy pan, bijący rekordy w spożywaniu ilości alkoholu na pokładzie samolotu. Za oknem zachód słońca... chciałam choć przez kilka sekund popatrzeć na te piękne kolory nieba, ale kiedy kilkakrotnie próbowałam wychylić się w stronę okna, grecko-polska parka zjeżdżała mnie wzrokiem, bo chyba myśleli, że to oni wzbudzili moje zainteresowanie... co tam zachód słońca! Do tej pory myślałam, że lubię latać, ale ten lot taaaaak niemiłosiernie mi się dłużył. Na dodatek zorientowałam się, że w samolocie, jeśli nie siedzisz przy oknie, nie ma gdzie zawiesić wzroku. A ja w takiej sytuacji mam niezbyt uprzejmy bezwarunkowy odruch bacznego przyglądania się ludziom. I nagle wszyscy wydają mi się podejrzani.

Wylądowaliśmy. Dzięki bogu, w końcu! Czuję że Polacy wkoło, bo rozlegają się gromkie brawa.
Droga po bagaż wydawała mi się jakaś niekończąca, ale kiedy już go odzyskałam, kupiłam bilet (zatęskniłam za byciem studentką, bo po raz pierwszy poprosiłam o 'normalny'..) i znalazłam przystanek autobusowy, przyszedł czas na euforię oraz radosne telefony do rodziny i przyjaciół pt. 'Eeeeejjj, jestem!'.
Następnie TYLKO 5h w busie i... błyszczące na niebiesko TRÓJMIASTO!
Potem był już dom. Dom pachnący świeżą choinką, herbatą z pigwą, sernikiem, cynamonowymi świeczkami...

Warto wyjeżdżać, żeby potem wracać... Mieć czas żeby zatęsknić za najbliższymi, a potem znaleźć się w ich ramionach. Spojrzeć na wszystko z dystansu, po to żeby potem dostrzegać uroki życia codziennego.

1 komentarz:

  1. Masz rację, powroty są cudowne. Szczęśliwego Nowego Roku Ci życzę i również zostaję na dłużej, bo masz tu ślicznie :)

    OdpowiedzUsuń