niedziela, 22 stycznia 2017

Zwykłe życie?

​Niedzielę spędzam jak zawsze - bardzo produktywnie. Siedzę w fotelu, skaczę po kanałach, jem babcine kluski śląskie i nagle natrafiam na Planet+ na program o Portugalii. Akurat pokazują plażę w pobliżu Lizbony, na której uczyłam się surfować. Zmieniam kanał. Gapię się pusto w ekran telewizora, staram się przejść obojętnie obok tego programu i nagle mnie to uderza - od 2 miesięcy bardzo uciekam od wracania myślami do Portugalii. Bardziej się nie da. Żeby skonfrontować w końcu swoje odczucia, tęsknotę za czymś co już nie wróci, wracam do oglądania na ekranie telewizora tych wszystkich miejsc, które tak dobrze rozpoznaję. Tam stałam, tam jadłam, tamtędy spacerowałam, tu kupowałam, tu płynęłam, tamtędy przejeżdżałam... 

Wracając do Polski zrobiłam wszystko, żeby nie przeżywać po raz kolejny tego post-wyjazdowego syndromu. Jeszcze z lotniska w Brukseli wysyłałam CV, dwa dni później miałam rozmowę, a za kolejne dziesięć dni rozpoczęłam kolejny etap życia. Nie dałam sobie chwili oddechu, choć do tej pory zawsze potrzebowałam dać sobie czas zanim wskoczę w nieco inny tryb życia. Zdałam sobie też sprawę z tego, że od czasu powrotu do Polski nie wracam do zdjęć z Portugalii, nie montuję video, choć materiału całe mnóstwo, nie opowiadam, nie piszę, nie myślę... Aż do teraz. Coś we mnie pękło i zalała mnie ta cała fala tęsknoty, którą skutecznie tamowałam odkąd po raz ostatni wyszłam z mojego mieszkania na Bairro Alto i wzięłam metro w kierunku lotniska. Pamiętam, że wtedy nawet nie byłam szczególnie poruszona faktem powrotu. Nie miałam w sobie żadnych emocji, czułam pustkę. Wieczór przed lotem do Polski mówiłam do koleżanki, która rozkleiła się przy pożegnaniu - "hey, don't be sad, look - i'm not! i'm more than sure i'll come back here and we'll see each other not once or twice, but many times!". Mówiłam te słowa ze szczerym uśmiechem, bo wiedziałam, że tym razem to nie jest puste "see you", wiedziałam że ja naprawdę wrócę i że nawet się nie obejrzymy i znowu będziemy jeść ten tryliard rodzajów mięsa w brazylijskiej knajpie przy stacji Oriente. I nadal to wiem, ale...

Tęsknię bardzo mocno. Tęsknię za tamtym trybem życia. Za słońcem, energią i mentalnością Portugalczyków. Za każdym miejscem, w którym często bywałam. No i przede wszystkim nie mam słów na to, żeby opisać jak bardzo tęsknię za oceanem. Za jego widokiem i za ciężarem deski w wodzie.

Wspomnienia powinny ogrzewać od środka, i pewnie poniekąd tak jest, jednak na ten moment one siekają mnie na kawałki. Nie dałam sobie szansy rozpaść się po powrocie, bo wiedziałam że zanim zebrałabym wszystkie kawałki w miarę spójną całość, to wszystkie szanse na rozwój, na nowy rozdział życia, uciekłyby mi sprzed nosa. Mogłabym leżeć i płakać, że coś się skończyło, w tym zawsze byłam dobra, ale nie tym razem. Tym razem postanowiłam zacisnąć zęby i wrócić całą sobą do miejsca gdzie wszystko się zaczęło. I tutaj budować życie.

I jestem szczęśliwa. Jestem cholernie szczęśliwa. Cieszę się z tych klusek śląskich mojej Babci, cieszę się, że mogłam z nią spędzić Jej dzień, cieszę się że ukochany bulwar mam na wyciągnięcie ręki, że mogę sobie ponarzekać na SKM-ki, cieszę się z smsów "za 15 minut pod Batorym?", z każdego spotkania ze znajomymi, z rozpieszczania mnie przez moją Mamę, nawet ten budzik o 5:30 nie jest taki zły, bo w pracy też przyjemnie. No i przede wszystkim cieszę się ze swojego miejsca, mimo tego że mam wrażenie, że proces sprzątania/odgruzowywania nigdy nie dobiegnie końca. Moje teraźniejsze, zwykłe życie jest dobre, na nic nie mogę narzekać.

Tylko pozostaje kwestia tego jak ja się w tym wszystkim odnajduję. Zanim zaczęłam to pisać, przeczytałam co pisałam tutaj ostatnio (link). W sumie to jest tekst, do którego powinnam wracać, kiedy potrzebuję utwierdzić się jeszcze bardziej w przekonaniu, że jestem w miejscu, w którym chcę w końcu być. I że chcę w nim zostać, przynajmniej teraz. Pisząc tamte słowa ("A teraz jestem już w Gdyni i pewnie można by było spodziewać się tutaj nostalgicznego fragmentu o tym jak to tęsknię za tym wszystkim co zostawiłam za sobą w Portugalii, jak to ciężko wrócić mi do rzeczywistości, albo jakiegoś marudzenia o tej zimowej aurze, bo przecież w Lizbonie było z jakieś 15-20C więcej. Ale nic z tych rzeczy. Pierwszy raz od 5 lat jestem gdzieś obiema nogami. W całości.")
jeszcze nie myślałam o tym, że w końcu ta fala tęsknoty mnie zaleje i że to raczej nieuniknione. Teraz, po dwóch miesiąc uderzyła mocno i brutalnie, jednak trzeba iść dalej, a nie że się rozkleję, tupnę nogą i powiem, że odwołuję moje tutejsze bycie. Można tęsknić, ale w granicach rozsądku, mi tego rozsądku zazwyczaj w tęsknocie brakowało (w miłości nie potrafię się zbytnio zatracić, za to w tęsknocie jak najbardziej, HEHE).

Podsumowując to czego za bardzo nie umiem ubrać w słowa - czasem ciężko mi przychodzi dostrzegać sens życia w takiej codzienności jaką mam teraz, ale świadomość, że nad czymś pracuję i że w końcu buduję rzeczywistość, a nie uciekam do świata marzeń, który choć piękny - jest mocno ulotny, zdecydowanie ratuje mi tyłek. Brzmi trochę jakbym zdjęła niewidoczne różowe okulary, które nosiłam przez ostatnie 25 lat i może coś w tym jest, a może one po prostu spadły mi z nosa kiedy zorientowałam się, że życie to nie tylko bajka.

Bądź co bądź, zwykłe życie też jest jak najbardziej spoko, bo zawsze można kupić tani bilet lotniczy w którąś stronę i pobyć chwilę gdzie indziej.

"To chyba taki mój los, żeby się wyrywać ciągle i nie wiadomo do czego, żeby właśnie i uparcie tęsknić."

Mariola Pryzwan "Haśka. Poświatowska we wspomnieniach i listach"




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz