sobota, 11 stycznia 2014

o wszystkim i o niczym

Dzisiaj będzie o wszystkim i o niczym... O tym jak ma się mój projekt po 4 miesiącach pracy, co jest fajnego w EVSie, co nie, dlaczego ciężko było wrócić do Grecji po 2 tygodniach spędzonych w domu, o tym jak planujemy wycieczki, jak nam one zwykle przebiegają... no i o tym jak poznajemy nowych wolontariuszy krótkoterminowy, którzy zmieniają się co miesiąc.

Czas leci niesamowicie szybko. Nawet w Grecji, gdzie kierowcy autobusów nie spieszą się  nawet jeśli są już spóźnieni o 20 minut, gdzie ludzie sączą godzinami Frappe, grając w Tavli  i dyskutując o kryzysie... To już 4 miesiące! Moje życie znacznie tu zwolniło i nagle zaczęłam dostrzegać pozytywne strony wielkomiejskiego pośpiechu. Jasne, że fajnie wyjechać, zostawić za sobą codzienność, odpocząć, zresetować umysł... ale ile można tak naprawdę nic nie robić. I właśnie dlatego ciężko było mi wrócić do Xylokastro, po intensywnie spędzonych dwóch tygodniach w Gdyni, gdzie zawsze znajdzie się mnóstwo rzeczy do zrobienia. Zatęskniłam za kinem, basenem i spacerach po gdyńskim bulwarze... Znowu wbiłam się w swoją polską codzienność i czułam jakbym wcale nie wyjechała 4 miesiące temu do Grecji, jakby to wszystko wcale się nie zdarzyło. Na szczęście na odległość dostrzegałam znacznie więcej słabych stron tego miejsca, niż będąc już tutaj:)
Mój projekt (pracuję w świetlicy dla dzieci w wieku 5-12 lat) nie rozkręcił za mocno od września- tydzień po tygodniu mija podobnie, świata na pewno nie zbawiam... Sporo innych wolontariuszy marudzi, że są znudzeni tym co robią, że czują się niepotrzebni, że projekty są niedopracowane... i pewnie też mogłabym spojrzeć na to bardziej krytycznym okiem, ale nie miałam specjalnych oczekiwań, to też nie jestem zbytnio rozczarowana. Lubię spędzać czas z dzieciakami i sprawia mi to dużo radości, kiedy chcą się ze mną bawić, rysować, grać... Poza tym mam super atmosferę w pracy i myślę, że dobrze trafiłam jeśli chodzi o projekt.
No, ale zdecydowanie najlepszą stroną mojego EVSu są podróże- mniejsze i większe wycieczki. Myślę, że do tej pory udało nam się zwiedzić całkiem sporo, choć lista miejsc do zobaczenia nigdy się nie kończy. Zazwyczaj wszystko dzieje się spontanicznie, nic nie jest od początku do końca zaplanowane i dzięki temu mamy sporo przygód. O tym gdzie pojedziemy w weekend często rozmawiamy w piątkowe wieczory. Czasem decydujemy się jechać gdzieś razem, co nie jest łatwe w 8 dziewczyn, kiedy jedna chce wypić kawę, druga woli zjeść gdzieś obiad, trzecia chce iść na piechotę, czwarta preferuje autobus, piąta szuka toalety, szósta banku, siódma chce iść do muzeum, a ósma woli łazić po sklepach... Dlatego też coraz częściej dzielimy się.
Akurat dzisiaj padło na szkolną wycieczkę, jak to nazywamy, kiedy jedziemy dużą grupą. Wczoraj przypomniało nam się o Akrokoryncie, o którym myślałyśmy od dłuższego czasu, ale nigdy nie było nam tam po drodze. Zdawało się, że będzie łatwo i blisko, ale nie obyło się bez małych problemów. Ruiny i wieś zwiedzałyśmy bardzo powoli, nigdzie się nie śpieszyłyśmy, napawałyśmy się pięknymi widokami i cieszyłyśmy się gorącym, styczniowym powietrzem, przysiadając co jakiś czas żeby zjeść pomarańcze, zerwane prosto z drzewa... Po południu, po kawie, którą wypiłyśmy w kawiarni, jak się okazało prowadzonej przez Polkę, mieszkającą od 35 lat w Grecji, zjawiłyśmy się na przystanku, który wskazał nam rano kierowca. I nikt nie wie jak to się stało, ale przegapiłyśmy ostatni autobus do Koryntu, skąd miałyśmy wracać do Xylo. Próbowałyśmy go złapać dwa razy. Autobus nie przyjechał w ogóle, więc cofnęłyśmy się do kawiarni, gdzie przemiła Polka narysowała nam mapę i wytłumaczyła jak dojść do Koryntu. Zrobiło się ciemno, jedna zaczęła marudzić że pojedzie taksówką... :P Na szczęście reszta była pozytywnie nastawiona do czekającej nas przeprawy przez drogę szybkiego ruchu i pomimo tego, że w międzyczasie zmieniłyśmy trasę, zdezorientowane jakimś cudem trafiłyśmy na autobus jadący przez Xylokastro. Próbuję je ogarnąć od 4 miesięcy, ale chyba nigdy nie zdołam połapać się w greckich autobusach...
A teraz szybko o wolontariuszach krótkoterminowych! W tym tygodniu przyjechali nowi- 5 chłopaków i 2 dziewczyny z Francji. Co miesiąc, kiedy przyjeżdżają kolejni wolontariusze któtkoterminowi, staramy się z nimi zintegrować. Teraz tym bardziej dało się wyczuć podekscytowanie, ponieważ po raz pierwszy przyjechało aż 5 chłopaków. Do tego wszystkiego doszły nas słuchy, że są super przystojni. Zaprosiłyśmy ich na dzisiejszy wieczór do naszego mieszkania, żeby zapoznać się, wypić coś razem... Francuzi okazali się być w porządku, sympatyczni i otwarci (przystojni również, ale w stylu One Direction :P) ... jednak ekscytacja co niektórych przerosła mnie i włączyła mi się aspołeczność, której czasem nie umiem w sobie powstrzymać (szczególnie w takich sytuacjach). Integracja trwa w najlepsze i nagle ta która nigdy nie pali, wychodzi na fajkę, a ta która zazwyczaj nie pije, jest już w połowie trzeciego piwa... O nieeeee. Tego dziś nie zdzierżę. Za dobry miałam dzień, żeby coś mnie na wieczór irytowało :P Po jednym piwie i krótkiej wymianie zdań z każdym postanowiłam wycofać się z imprezy..
Czasami ludzie udają kogoś kim nie są, za wszelką cenę starają się skupić na sobie uwagę... i jak dla mnie w tym momencie ją tracą.

No. Także nudziarą dzisiaj jestem. Z herbatą i z książką.