poniedziałek, 27 stycznia 2014

leniwy weekend

To był leniwy weekend, który może i wolałabym spędzić z częścią dziewczyn w Delfach niż w Xylokastro, ale parę dni temu kupiłam bilet lotniczy na Kretę i moje fundusze zmalały na tyle, że nie mogę sobie pozwolić na wycieczki do końca stycznia. Smutek! Aczkolwiek wiem, że nie wyjadę z Grecji dopóki Delf nie zobaczę :)
Weekend zaczęł się nie najlepiej, ale najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło. Po powrocie Maddy ze szpitala z Koryntu, postanowiłyśmy dla odstresowania wyjść na spacer i wypić kawę "na mieście". Była godzina 17.00, zero żywej duszy na ulicach, wszystko pozamykane. Welcome in Xylokastro... Mijałyśmy KTEL (przystanek autobusowy) i wpadłam na pomysł, żeby wsiąść do pierwszego autobusu, który przyjedzie i pojechać nim obojętnie w którą stronę (uwielbiam to robić :P). Nie ważne jak zaczął się dla nas ten dzień, jeszcze mamy szansę zakończyć go w dobrych humorach! Tym sposobem znalazłyśmy się w Derveni- małej, ale uroczej miejscowości (wiosce?). Ściemniło się, zaczęło padać, więc od razu poszłyśmy do przytulnej kawiarni, gdzie przez następne 2 godziny siedziałyśmy przy kominku, popijając gorącą czekoladę. Za oknem piękny widok- falująca zatoka i migoczące w oddali światła większej miejscowości.
W niedzielę obudziłam się znacznie później niż zazwyczaj. Najwyraźniej potrzebowałam odespać poprzednią noc, ale i tak nie mogłam pozbyć się uczucia straconego dnia. No, ale skoro wstałam późno, to czemu by już nie zostać dłużej w łóżku, tym bardziej że to kolejny szary, deszczowy dzień... jednak szybko zreflektowałam się- ile można odpoczywać po nic nie robieniu? Zrobiłam więc pranie, porządek w szafie, pozmywałam naczynia po duchach, bo od kilku dni zajmowały sporą przestrzeń w kuchni, wyrzuciłam śmieci... przynajmniej z potrzeby zrobienia czegoś korzystnego doprowadziłam do porządku kuchnię. Byłyśmy w domu tylko w czwórkę, niestety nie znalazłam nawet chętnej na spacer, najwyraźniej wszystkie postanowiłyśmy mieć leniwą niedzielę, po leniwym tygodniu. Muszę tu napisać o pewnym przykrym fakcie. Staram się nie zaglądać innym w ekrany komputerów, ale zauważyłam, że w wolnym czasie sporo z nas odświeża 1000 razy dziennie fejsbuka, albo czyta czy ogląda największe bzdury w Internecie, śmiejąc się głośno do ekranu... i dni jakoś lecą... Nie mówię, że mi się to nigdy nie zdarzyło, ale unikam tego jak ognia. Jak widzisz w okół 9 dziewczyn wpatrzonych w swoje laptopy, to masz jeszcze większą ochotę chwycić za książkę, lub wyjść i coś ze sobą zrobić. Rozmawiałyśmy o tym kiedyś, bo niby normalnie nikt nie spędza tyle czasu na głupim fejsbuku, to tylko taki grecki syndrom... ale i tak laptop zawsze zwycięży. Tak- byłam dzisiaj sfrustrowana tym faktem, bo ostatnią rzeczą którą chciałabym pamiętać z pobytu w Grecji to ekran mojego komputera. Wyszłam pobiegać (w deszczu). Dosyć szybko odechciało mi się biec, ale nie chciało mi się wracać, więc po prostu szłam przed siebie. Nie pamiętam kiedy byłam na tak długim samotnym spacerze! :P Świeże powietrze, zapach lasu i morska bryza... czułam, że mogłam dojść na koniec świata.
Na koniec świata jednak nie doszłam, ale po 2 godzinach spaceru, znalazłam się w kolejnej wiosce. Z racji tego, że rozpadało się na dobre i zaczęłam powoli zamarzać zapytałam pierwszą napotkaną osobę PO GRECKU (!!!):
- Signomi, Pu ine leoforio sto Xylokastro? 
(tutaj następuje monolog tej pani, musiała mi powiedzieć wszystko, co, gdzie, jak, ale zdołałam wyłapać tylko jedno zdanie)
- iparchi mia stasi!
- Aaaa efharisto!
(postanowiłam w dalszym ciągu udawać Greczynkę i nie przyznawać się do tego, że mój grecki jest na poziomie bardzo początkującym)
- Ti ora leoforio? 
- ogjogjgiowgnhi. - nie zrozumiałam nic, ale uśmiechnęłam się, podziękowałam i poszłam dalej.
Jezu, jaka byłam z siebie dumna! Po 5 miesiącach mojej nienauki greckiego prowadzę jakiś dialog!
Uśmiechnęłam się tym razem sama do siebie i weszłam do pierwszego czynnego sklepiku po czekoladę.
 Sprzedawcą okazał się stary dziadek o nieprzyjemnej aparycji, który szybko zorientował się, że nie jestem Greczynką:
- Do you speak english? - zapytał.
- Yes.
- That's all?
- Yes, thank you. Could you tell me what time there is a bus to Xylokastro?
- In hyoafon minutes.
- Excuse me...? - totalnie nie mogłam wyłapać, czy to było seven, czy twenty seven, czy eighty seven minut.
- lfjwegfowjew minutes! - odpowiedział wyraźnie zirytowany, że nie rozumiem.
- A ok. Thank you. - poddałam się.
A co mi tam. Mam czas. Poczekam. Nie ważne, że pada i zamarzam,bo ubrałam się jak na bieganie, a nie na długi spacer, ale mam colę, czekoladę i przystankowy daszek nad głową. Po około 25 minutach przyjechał autobus i wszystko stało się jasne- dziadek miał na myśli twenty seven minutes.
Pełna energii wróciłam do domu, zjadłam całkiem dobre jak na moje kulinarne umiejętności spaghetti carbonara i udało mi się wyciągnąć Maddy i Saarę na kawę. Poszłyśmy do ukrytej kawiarni, o której mówiłam od września, że muszę się tam kiedyś wybrać i przesiedziałyśmy nad jedną kawą 3 godziny. Wspominałyśmy początek naszego pobytu w Grecji- dla każdej z nas był to ciężki czas i nikt wtedy nie przypuszczał, że parę miesięcy później tak się zaprzyjaźnimy- mimo totalnie odmiennych charakterów! Wróciłyśmy do domu wieczorem, ugotowałyśmy wspólny obiad i wysłuchałyśmy opowieści współlokatorek, które właśnie wróciły z Delf...
I mimo wszystko- to był dobry weekend.

Ostatnio sporo czytałam o fotografii komórkowej, która jest teraz bardzo popularna. Mimo tego, że nawet dobrzy, znani fotografowie ulegli tej modzie i piszą mnóstwo artykułów o plusach robienia zdjęć komórką... chyba nikt nigdy nie przekona mnie do tego, że po nałożenie paru instragramowych filtrów, zdjęcie może być wartościowe... I wcale mi się nie podoba idea instagrama. 
Tym razem sięgnęłam po komórkę, bo aparat został w Polsce.. no, a telefon zawsze pod ręką i to jest ciągle jeden jedyny plus, który widzę w fotografii komórkowej...














7 komentarzy:

  1. Co masz za telefon, że robi takie ładne zdjecia? :) Lubie czytać te Twoje przygody :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hej hooo, miło mi Cię tu widzieć! :D
      telefon od lat ten sam- samsung galaxy mini, nic szczególnego- zdjęcia są podrasowane :)

      Usuń
  2. Drzewa na zdjęciach są mega!
    (tak na marginesie napisze tylko, że słucham pisoenki z poprzedniego posta, która Tobie kojarzy się już niekoniecznie miło - J. Mraz... ;)
    Co do robienia zdjęć komórką, to te Twoje nie wyglądają na takie, wszystko zależy od jakości aparatu w telefonie. O instagramowych filtrach niestety nie mam pojęcia, bo nie korzystam, ale myślę, że wszystkim można zdrobić ujmę to "klimatyczne" zdjęcie - bo dobre jakościowo niestety już nie zawsze ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. muszę przyznać, że bawię się obróbką, żeby dodać zdjęciom trochę klimatu- "surowe" prezentują się znacznie mniej ciekawie, zwłaszcza jeśli chodzi o kontrast i kolory.
      faktycznie klimatyczne zdjęcia można zrobić byle czym jeśli zrobi się je w miare umiejętnie, ale jednak dobre zdjęcie wiąże się z dobrą jakością, tego będę się trzymać! :)

      pozdrawiam

      Usuń
  3. Ja tez jaram się łodziami, pięknie wygląda ta na Twoim zdjęciu, zwłaszcza lubię jak są stare i popsute :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zgadzam się- te najstarsze, podziurawione mają w sobie najwięcej uroku! :)

      Usuń
  4. Świetne zdjęcia :) Co to za drzewa? Wyglądają jak baobaby !

    OdpowiedzUsuń