niedziela, 27 grudnia 2015

.

Zaczęłam to pisać 2 dni temu,  z myślą że jak ponawalam w klawiaturę to będzie mi lepiej. Zazwyczaj działało, jednak tych emocji w żaden sposób nie jestem w stanie ubrać w słowa. Wszystko skasowałam, dlatego będzie krótko.

Od czwartkowego popołudnia walczyłam z myślami co by było gdyby. Wiem, że to nie ma sensu, ale nie potrafię nad tym zapanować. Wystarczy, że przyjdzie wieczór, usiądę sama w pokoju i znowu mam to wszystko przed oczami. Za cokolwiek bym się nie zabrała- myślami jestem gdzie indziej. Siadam na łóżku, zakładam słuchawki, zapętlam największe smęty i zamykam oczy... Zaraz znowu je otwieram, bo czuję narastający niepokój i nie potrafię przewinąć tych obrazów, do których nie chcę już wracać.

Człowiek jest silny do pewnego momentu, a potem rozpada się na kawałki. You never know how strong you are, until being strong is your only choice- teraz wiem ile w tym prawdy. Mimo wszystko, jesteśmy tylko ludźmi i są granice, których nie przekroczymy. I najciężej jest pogodzić się z tą bezsilnością...

Razem z Mamą i Babcią zrobiłyśmy wszystko co mogłyśmy, żeby ta historia miała inny koniec. Niestety, życie jest jakie jest i nie wszystko kończy się happyendem

To nie były łatwe Święta, ale trzeba iść dalej.
Jestem ogromnie wdzięczna starszym, bardziej doświadczonym kolegom Ratownikom- za wsparcie, za wiedzę i doświadczenie, a przede wszystkim za umiejętność przekazywania jej innym. W kryzysowym momencie, to dzięki nim wiedziałam co robić. Świadomie podjęłam najcięższą, ale wiem, że słuszną decyzję.

Dziękuję za każde miłe słowo. Nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczyło w ostatnich dniach, kiedy biłam się z myślami, czy na pewno podjęłam dobrą decyzję.

Life goes on.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz