niedziela, 21 sierpnia 2016

Lizbona {1}

***

Za mną pierwsze dni w Lizbonie. W czwartek obudziłam się o 3:50, żeby o 6 wsiąść w samolot do Brukseli, skąd miałam kolejny lot do Portugalii. Nie było łatwo wyjeżdżać, nigdy nie jest. Nawet jeśli są to tylko trzy miesiące i nawet jeśli jest to moje wymarzone miejsce. Siedząc dzień wcześniej w pociągu do Warszawy, zrobiło mi się strasznie smutno. Odjeżdżając, patrzyłam na gdyński dworzec pokryty deszczem i przypominałam sobie każde pożegnanie z tym miastem. Zdałam sobie sprawę z tego, że coraz mniej jest we mnie chęci do bycia gdzie indziej. Przez ostatnie pięć lat cały czas byłam jedną nogą w domu, drugą- wszędzie indziej. Ciągle mnie gdzieś nosiło. Jeśli byłam w Polsce, to tylko po to żeby odbębnić obowiązki, a przy tym zawzięcie szukałam drogi ucieczki. Przez te parę lat potrzebowałam poczucia wolności i niezależności i jeśli teraz miałabym szansę cofnąć czas, żeby coś zmienić- nie skorzystałbym z tej opcji. Nie mam w sobie większego żalu, że mogłam coś zrobić, a tego nie zrobiłam. Byłam głupia, popełniałam błędy, czasem ogromne, ale kto ich nie popełnia, kto nie błądzi i nie tonie czasem w wątpliwościach, ten tylko egzystuje. Każdemu życzyłabym takiego szczęścia i spełnienia, które dawały mi kolejne wyzwania. To jest jeden wielki rollercoaster, cała paleta emocji, przeżyć, przygód i ciekawych ludzi wokół. Tylko że life goes on, z czasem zmieniają się priorytety i w tym momencie nie chciałabym żeby moim sposobem na życie było to, co było nim 5 lat temu. W tym momencie, zdecydowanie większym wyzwaniem dla mnie niż znowu wyjechać, jest wyczuć moment, w którym będę chciała i będę potrafiła się zatrzymać. Życie daje całe mnóstwo możliwości, świat jest pełen pięknych miejsc, ludzi, kultur, obyczajów... Dużą stratą jest nie doświadczać tej różnorodności, bo to jest coś czego nie nauczymy się z książek, nie odczujemy oglądając w telewizji, nie przeżyjemy słuchając czyiś opowieści. Choćby z tego powodu, warto szukać odpowiedzi na różne pytania gdzieś dalej, nie tylko na swoim podwórku. Mimo wszystkich super fajnych rzeczy, z którymi wiążą się dłuższe wyjazdy, jest też druga strona tego wszystkiego, o której rzadko kiedy się wspomina (o ile w ogóle). Łatwo jest się zachłysnąć, zrobić z siebie wanderlusta, głosić wszem i wobec że wszędzie jest fajniej/piękniej/ciekawiej niż w Polsce, rzygać swoją własną tęczą i przez kilka miesięcy nie zapytać najbliższych przyjaciół co u nich słychać. Bo co nas to obchodzi skoro u nas jest zajebiście, nie? A przecież właśnie to, co za każdym razem zostawiam na czas wyjazdu za sobą, jest dla mnie najważniejsze. Rodzina, przyjaciele, poczucie bezpieczeństwa, przynależności, dom... I to jest prawda, której szukałam błądząc tu i tam. Łatwo jest radzić sobie samemu w obcym kraju, nawet jeśli nie umiesz odczytać na szyldzie czy to sklep mięsny, czy może jednak agencja ubezpieczeniowa. Jeśli spróbujemy, wiemy że wszystko jest możliwe, nawet założenie konta w greckim banku. To wszystko jest zdecydowanie łatwiejsze, niż się wydaje. Znacznie ciężej jest się w tym wszystkim nie pogubić i nie zapomnieć o tym co zostawia się za sobą, kiedy jest się gdzieś po drugiej stronie Europy. Każdy może przykleić sobie łatkę obieżyświata i na pytanie "skąd jesteś?" odpowiadać "jestem obywatelem świata". Tylko, że to jest iluzja. Nie jesteś w żaden sposób lepszy, udając że powoli zapominasz języka polskiego, bo przecież taki z ciebie podróżnik. To poczucie własnej zajebistości zniknie przy pierwszej okazji, kiedy pojawi się potrzeba szczerej rozmowy, pocieszenia czy dobrej rady. Kto wtedy będzie przy Tobie? Może nikt, bo do tej pory zdążysz wszystkie bliskie osoby zarzygać tęczą.  Jeśli wyjeżdżając skupiamy się tylko na sobie i na pięknych zdjęciach na fejsa, których zadaniem jest wzbudzić czyjąś zazdrość, to bardzo szybko się na tym przejedziemy. Potem będziemy chcieli zwrócić się do kogoś, kogo może nie będzie już obok. Albo odczujemy potrzebę zatrzymania się, będziemy chcieli odpocząć od intensywnych wrażeń, zdystansować się, poleżeć z kotem na kanapie i zjeść półmisek pierogów... Ale nie będzie gdzie.

Po 5 latach bycia w rozjazdach muszę powiedzieć, że to nie z tego wszystkiego co udało mi się zrealizować jestem najbardziej dumna, ale z tego, że poczucia własnego szczęścia nie zbudowałam na czymś co jest tymczasowe. Najbliżsi zostali najbliższymi i najważniejszymi, a moim miejscem na ziemi nadal jest Gdynia.

Take me home to the friends I've always known,
Take me home back to the place where I belong 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz