piątek, 18 listopada 2016

Lizbona {6}

Pamiętam jak pisałam tutaj na zakończenie swojego wolontariatu w Grecji KLIK. Chętnie wracam do tego tekstu, bo pamiętam jakie emocje mi wtedy towarzyszyły. Pamiętam słowa, które wtedy usłyszałam, pamiętam siłę uścisku dzieciaków w świetlicy, kiedy wszystkie się na mnie rzuciły. Pamiętam jak bardzo walczyłam sama z sobą, żeby nie odstawić szopki i nie rozpłakać się zbyt mocno - oczywiście skończyło się inaczej i w swoim stylu rozpadłam się na milion kawałków.

Teraz - 3 lata później, kolejna wielka przygoda (tym razem portugalska) dobiega końca. Dzisiaj był ostatni dzień mojego stażu w Lizbonie. Z racji tego, że moja koleżanka z teamu kończyła praktyki dzień wcześniej, z większością ludzi pożegnałyśmy się wczoraj, zajadając się ciastem i pijąc greckie wino, które przywiozła jedna ze stażystek. Już nie pamiętam który to raz ta mała kuchnia z zabawnymi napisami na ścianach zapełniła się naszym międzynarodowym towarzystwem - tradycją stało się to, że ostatniego dnia czyjegoś stażu spotykamy się tam na ciasto i lampkę wina. Tym razem to było nasze farewell cake. Wcześniej wyobrażałam sobie jak to będzie spotkać się w tej kuchni, kiedy to mi przyjdzie żegnać się z wszystkimi. Wiem, że to jest absurdalne, ale boję się siebie w takich momentach, bo absolutnie nie kontroluję swoich emocji... A chyba oczywistym jest to, że nie chcę żeby wszyscy mnie wtedy głaskali po głowie, dlatego że nie umiem przeżyć pożegnań. Z resztą pocieszanie kogoś w takich momentach jest niestety bezskuteczne, wręcz może być tylko gorzej :P Jednak wczoraj było inaczej. Byłam człowiekiem-kamieniem. Skałą! Nawet jakoś specjalnie z sobą nie walczyłam, po prostu wyparłam wszystkie przedwyjazdowe myśli i nawet uśmiechałam się szeroko do zdjęć. Tylko jeden mały moment zawahania, ale nad nim akurat udało mi się zapanować. Może wszystko poszło tak dobrze, bo mogłam mówić że jeszcze nie wyjeżdżam, że mam jeszcze 10 dni. Mogłam wmawiać sobie i innym, że jeszcze zdążymy się spotkać (choć przecież wyjeżdżam - za 2 dni lecę dalej...). Mogłam udawać, że to jeszcze nie koniec...

Dzisiaj był ostatni dzień. Ostatniego dnia w pracy właściwie nie ma co robić, muszę przekazać swoje dotychczasowe obowiązki i zadania innej osobie i to właściwie tyle. Siedziałam, przeglądałam internety i patrzyłam na zegarek, czekałam aż wybije 15:00, bo do tej godziny musiałam trzymać się w całości. Potem wystarczy zamknąć po raz ostatni te skrzypiące drzwi, opuścić budynek... I już nie odwracać się za siebie. Wiedziałam, że słowa prawdopodobnie utkną mi w gardle, więc zapobiegawczo napisałam swojej managerce list, w którym zawarłam wszystko co w takim momencie chciałabym jej powiedzieć. Na kopercie napisałam "this is not a goodbye, this is a thank you". Właściwie nie wiedziałam czy mamy się żegnać, bo w sumie istnieje jakieś tam prawdopodobieństwo, że spotkamy się zanim wyjadę - wracam w piątek z podróży, a w poniedziałek mam lot do Polski. Z innymi może uda się spotkać, ale akurat ona mieszka nieco dalej, poza tym zazwyczaj wyjeżdża na weekendy do swojego chłopaka... No więc to było takie pożegnanie pół na pół. Czułam, że po prostu obie unikamy tego momentu. Dałam list, wymieniłam z dziewczynami parę neutralnych zdań, robiąc wszystko żeby nie zrobiło się zbyt emocjonalnie. Z nimi na pewno zobaczę się przed wyjazdem. Wtedy też będziemy udawać, że nie trzeba się żegnać i jakoś to będzie.
No więc po raz ostatni zamknęłam za sobą te skrzypiące drzwi, opuściłam budynek i nie odwracając się za siebie przyspieszyłam kroku. Odetchnęłam z ulgą. Przeżyłam, nie odstawiłam szopki, nie zalałam się łzami.

Mówiłam, żeby przeczytała mój list wieczorem w domu. Ewentualnie po pracy, w autobusie.
Zdążyłam dojść do ulicy, zanim piknął messenger.
Rozpadłam się na milion małych kawałków, ale teraz już nie musiałam się kontrolować.
Opuszczając kolejne miejsce otrzymuję od ludzi więcej niż mogłabym sobie wyobrazić. O wiele więcej niż na to zasługuję. Oprócz miłych słów jest coś jeszcze.

Dzięki opcji pewnej współpracy, która pojawiła się w ostatnim czasie, agencja w której tutaj pracowałam ma spore szansę na ogromny rozwój. Życzę im tego z całego serca, bo muszą ruszyć do przodu, w każdym razie...
Jeśli pojawią się dodatkowe miejsca pracy, moja managerka powiedziała, że zwróci się do mnie, bo jeśli o nią chodzi - chciałaby dalej ze mną pracować.

Ze mną.
Kurde - ze mną.
Jeśli miałabym wybrać najsłabsze ogniwo w tym teamie, postawiłabym pewnie na siebie.
To mi zdarzało się podczas rozmów z kandydatami na Skypie powiedzieć "have a good night", zamiast "have a good day"...
To ja narzekałam na nieefektywną promocję i bardzo niechętnie ją robiłam, próbując przekonać wszystkich wokół, że to nie ma sensu.
To mi się czasem powiedziało, że Copy/Paste mnie zabija.
To ja robiłam coś co polegało na Copy/Paste przez sto lat, kiedy dziewczyny potrafiły ogarnąć to w jeden dzień.
To ja wzięłam wolne, wtedy kiedy okazałabym się całkiem potrzebna.
To ja uciekałam od wszelkiego rodzaju prezentacji.
To ja przedłużałam sobie nieco przerwę na lunch.

Właściwie nie wiem o co chodzi, nawet nie wiedziałam jak zareagować na takie słowa. Najpierw pomyślałam, że może każdemu tak mówi, ale to przecież nie w jej stylu, ona nigdy nie przebierała w słowach i jakby nie chciała, to na pewno nie powiedziałaby tego tylko po to, żeby zrobiło mi się na chwilę miło. Każdy inny, ale do niej mi to po prostu nie pasuje. Poczułam się doceniona, ale nie wiem za co. Mimo wszystko - fajne uczucie!

Z niemałym zdziwieniem, ogromną wdzięcznością i  sporym smutkiem... Kończę kolejną przygodę.

A za 2 dni lecę into the wild...Nie, jeszcze nie do Polski :)



We’ll meet again,
Don’t know where, don’t know when,
But I know we’ll meet again, some sunny day.
 
~Vera Lynn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz