Do końca stycznia miałam grzecznie siedzieć na tyłku i nie wydawać pieniędzy, żeby mieć je na podróże zaplanowane na ostatni miesiąc mojego pobytu w Grecji. Ale no jaaaaaak to- narty w Grecji! Tego nawet nie było na mojej liście rzeczy do zrobienia przed śmiercią. Nie wpadłabym na to, że znajdę się w greckim kurorcie narciarskim... A jednak!
To była spontaniczna decyzja. Do końca nie wiem z jakiego powodu (to Grecja, nie musisz nic rozumieć) dostałam wolny czwartek. W środę wieczorem siedzieliśmy wszyscy razem w mieszkaniu wolontariuszy krótkoterminowych, którzy przygotowali francuski obiad. Okazało się, że następnego dnia część z nich wybiera się na narty na Kalavritę. Spojrzałyśmy z Marthą na siebie- jedziemy?! JEDZIEMY! Byłam tak podekscytowana, że obudziłam się przed pełna energii zanim zadzwonił budzik. O 6.40 spotkaliśmy się i zrobiliśmy sobie spacer przy wschodzie słońca na na przystanek, który znajdował się na autostradzie. Tam dołączył do nas Dimitri- nauczyciel wfu w szkole podstawowej w Xylokastro, z którym chłopacy byli umówieni i jak się okazało- dzięki któremu mieliśmy okazję wybrać się na te narty. Wolontariusze krótkoterminowi malują szkołę, w której pracuje Dimitri. Dimitri mówił tylko po grecku, chłopacy po francusku... problemów z komunikacją jednak nie było- Dimitri wołał do nich fransuła! , a chłopacy dzielnie udawali, że rozumieją co on do nich mówi. A mówił dużo. Stałyśmy z Marthą nieco zagubione, bo nie wiedziałyśmy na co dokładnie czekamy (ale jak już pisałam na początku- to Grecja i nie musisz nic wiedzieć!)- na autobus, czy to może Dimitri ma nas tam zawieźć swoim samochodem, a czekamy teraz na jego kolegę... Po godzinie zamarzania i oczekiwania na nie wiadomo jaki środek transportu, podjechał bus i wszystko się wyjaśniło. Ski bus jadący z Aten na Kalavritę, po brzegi wypełniony był młodymi ludźmi ubranymi w narciarskie wdzianka. No i teraz my- 6 obcokrajowców w jeansach lub leginsach. A co tam! Dzień na stoku w Grecji jest warty wszystkiego!
Po 2 godzinach dojechaliśmy na Kalavritę. Po drodze zatrzymaliśmy się przed wypożyczalnią, gdzie za 7 euro wypożyczyliśmy sprzęt na cały dzień. Jeszcze tylko 15 minut krętych, górskich uliczek i... Znaleźliśmy się w pięknej, zimowej scenerii- nie mogłam w to uwierzyć! Szybko ogarnęliśmy sprawę związaną ze skipassami i znaleźliśmy się na stoku. Wskoczyłam na narty i byłam najszczęśliwszym człowiekiem na kuli ziemskiej. Przeżyłam mój pierwszy free ride, pierwszą skocznię, no i po raz pierwszy zjechałam z samego szczytu bez strachu. I w ogóle nie mogłam uwierzyć w to, że cały czas jestem w Grecji. Z resztą sami zobaczcie:
dla mnie zimowe sporty zdecydowanie odpadają, zbyt dużym jestem zmarzluchem. ale zawsze lubiłam oglądać zdjęcia ze stoków.
OdpowiedzUsuńze mnie też zmarzluch, ale na szczęście na stoku tego nie czuję! :D
Usuńzawsze jak wejdę na Twojego bloga, to mam ochotę przenieśc się w miejsce ze zdjęć!
OdpowiedzUsuńhaha <3
Usuńszkoda, że nie ma takiej opcji w życiu!
Nie wierzę, że w Grecji można sobie pojeździć w takich warunkach a u nas wczoraj tak świeciło słońce, że myślałam, że to już wiosna :)
OdpowiedzUsuńtutaj teraz ponad 20 stopni więc chyba koniec z nartami! :)
UsuńPięknie tam jest, lecz ja nie przepadam za stokami;/
OdpowiedzUsuńZabrzmię pewnie jak jakaś totalna ignorantka, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, ze w Grecji można jeździc na nartach ;)
OdpowiedzUsuń